Szyłam , szyłam i wreszcie uszyłam. Może zbyt patetycznie nazwane, ale moją pierwszą kolię walentynkową uważam za skończoną. Kaboszony imitujące kryształy svarowskiego, koraliki toho i dużo cierpliwości... Całość impregnowana i wręcz idealnie pasuje do małej czarnej.Co prawda zdjęć na modelce jeszcze nie ma, ale niebawem mam zamiar to nadrobić.
Jejkuuuuu, jest piękna!!!!
OdpowiedzUsuńMoje ulubione kolory, a pracy całe mnóstwo. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Pozdrawiam.
iście ognista kolia!:) miłość gorąca i święto walentynkowe więc tak ma być! bardzo ciekawa jestem ile w sumie Ci czasu zeszło nad nią.. ja również przymierzam się do czegoś większego:) pozdrawiam i czekaj cierpliwie na mail :) na razie się kuruje:)!
OdpowiedzUsuńCudo! I co mam jeszcze powiedzieć.... prześliczne :)
OdpowiedzUsuńNie tylko na czerwono, ale i na bogato. Prezentuje się przecudnie!
OdpowiedzUsuńbardzo elegancko to wygląda:)
OdpowiedzUsuńŚwietna robota! I warto ćwiczyć cierpliwość, bo efekty zachwycają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:))
M.Argherito, jak mogłabym zapomnieć, że to u Ciebie to sutaszowe cudo podziwiałam. Już kilka razy myślałam o próbie nauki sutaszu, ale muszę znaleźć dobry filmik instruktażowy, bo inaczej, ani rusz ;)
OdpowiedzUsuńPiękna kolorystyka, precyzyjne wykonanie i w dodatku przetyczka wieńcząca dzieło. :) Gdy swego czasu zajmowałam się biżuterią, było to moje ulubione zapięcie.
OdpowiedzUsuńCudo :) Kolia niczym z serialu "Wspaniałe stulecie", sam sułtan Sulejman nie powstydził by się takiego dzieła i od razu by podarował ją swojej Hürrem ;) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń